System
binarny nie był trudny, ale zmuszał mnie do intensywnego myślenia.
Tysiąc dwadzieścia cztery dodać dwieście pięćdziesiąt sześć.
Sto dwadzieścia osiem dodać sześćdziesiąt cztery. To wszystko
odjąć od tysiąca czterysta dziewięćdziesięciu czterech.
Westchnęłam
leniwie, rzucając zeszyt na łóżko. Nie do końca rozumiałam ideę
uczenia się na pamięć takich rzeczy, podczas kiedy większość
ludzi używała do tego programów. Już nawet nie trzeba było
niczego programować, bo napisano programy które programują
programy, które programują inne... i tak dalej.
Moja
mama mówiła, że mam predyspozycje do informatyki. Widząc rezultaty
zaledwie kilku godzin nauki mogłam jedynie... się z nią nie
zgodzić. Miałam wrażenie, że moja matka bardzo chciała zarówno
sobie, jak i mi wmówić, że byłam geniuszem. Co prawda, motywowało
mnie to w przeszłości, ale teraz jedynie czułam się jakby chciała
zaspokoić swoje własne potrzeby. Jakby robiła to jedynie po to,
żebym czuła do niej wdzięczność i albo zaprzeczyła, albo
powiedziała że ona jest mądrzejsza.
Faktem
pozostawało że moi rodzice byli naprawdę bardzo inteligentni.
Podczas klasycznych badań ilorazu inteligencji po skończeniu
szkolenia czwartego stopnia mieli wynik sto pięćdziesiąt sześć,
czyli pięćdziesiąt sześć punktów powyżej przeciętnej.
Kiedy
wiele lat temu zaczęto tworzyć testy IQ, wynik sto był przeciętną.
Teraz poziom całego społeczeństwa się podniósł, jednak żeby
nie wprowadzać zamieszania uznano sto za wynik przeciętny –
podniesiono wymagania, aby uzyskać tyle punktów.
Tak
czy inaczej oboje uzyskali dokładnie ten sam wynik, a biorąc pod
uwagę różność ich profesji, to wydawało mi się wręcz śmieszne.
Mój ojciec uwielbiał fizykę i matematykę, natomiast moja mama
zgłębiała się w historii Ziemii oraz psychologii mówionej.
Nie
wiem, w kogo się w dałam. Raczej w nikogo. Fizyki nie
rozumiałam, za historię nawet nie próbowałam się zabierać.
Kiedy byłam młodsza, szybko się uczyłam, ale nie wiedziałam, czy
wynikało to z moich niesamowitych
zdolności, czy z ambicji moich rodziców – od razu nauczyłam się
chodzić, mówić, czytać i całkiem nieźle szły mi zadania z
matematyki. Uczono mnie grać na pianinie, chłonęłam wiedzę jak
gąbka.
A
później... mój charakter stał się mocną przeszkodą. Uznałam
że wolę grać w gry na komputerze niż sonety na pianinie. Wolałam
udawać że jestem piosenkarką oglądając odmóżdżające programy
telewizyjne, zamiast czytać książki. Na każdą próbę namówienia
mnie do zrobienia czegokolwiek ambitnego, reagowałam krzykiem i
robiłam odwrotnie do tego, co mi powiedziano. Byłam sprytna. Kiedyś,
jak miałam okropny bałagan w pokoju, moja mama powiedziała że
wyrzuci wszystko co będzie na podłodze. Zebrałam z ziemi moje
ulubione zabawki i wysypałam na podłogę papiery z kosza na śmieci.
Innymi razy wyczuwając jakie są kontakty między poszczególnymi
członkami mojej rodziny, potrafiłam zmanipulować ich na moją
korzyść. Byłam okropnym dzieckiem bez skrupułów. Kiedy patrzyłam
na to z pewnej perspektywy czasu, a także po moich późniejszych
doświadczeniach, wydawało mi się, że moje emocje nie rozwijały
prawidłowo – cały czas pod względem emocji byłam zacofana,
podczas kiedy moje ciało i umysł rozwijały się zdecydowanie za
szybko. Urosłam wysoko ponad przeciętną – już kiedy byłam mała
zawsze byłam o głowę wyższa od najwyższej z dziewczyn w klasie.
Chłopcy zaczęli mnie przerastać, kiedy miałam piętnaście lat,
jednak nawet teraz większość była niższa ode mnie.
Wszystkie
decyzje podejmowałam w złym momencie. Na dwa lata po zrezygnowaniu
z lekcji pianina z powodu mojego braku ćwiczeń, postanowiłam grać
codziennie. Oczywiście nie można było już mnie niczego nauczyć,
ponieważ dwuletnia przerwa sprawiła że moje palce nie mogły się
ponownie przyzwyczaić do klawiszy – grałam więc proste utwory,
mimo że bardzo pragnęłam nauczyć się więcej. Dokładnie tydzień
po tym jak skończyłam plastykę, dostając z niej nieprzyjemną
ocenę, zaczęłam rysować. Kiedy trzeba się było uczyć, robiłam
rzeczy, które mogłam robić wcześniej, ale nie chciałam,
natomiast kiedy miałam czas uczyłam się rzeczy nieprzydatnych. Nie
wiedziałam czemu tak było. Kiedy czułam potrzebę, robiłam to,
nie myśląc o konsekwencjach.
Była
jedna rzecz. Jedyne co nie zmieniło się przez lata, mimo że
wszystko inne obracało się o sto osiemdziesiąt stopni. Astronomia.
Kiedy miałam trzy lata, umiałam wymienić wszystkie planety Układu
Słonecznego wraz z ich księżycami oraz kilka najbliższych nam
gwiazd. Potem zaczęłam interesować się astrofizyką, nawet jeśli
sama fizyka była dla mnie czarną magią. Uczyłam się fizyki
kwantowej zanim nauczyłam się jej podstaw. To było dużo ciekawsze
od całej reszty.
Jedynym
problemem było to że nienawidziłam obliczać.
Kochałam
teorię. Uwielbiałam tłumaczyć innym rzeczy, które mnie wydawały
się oczywiste. Doskonale wiedziałam jak powstawał Układ
Słoneczny, na czym polega promieniowanie tła, dlaczego niebo jest
niebieskie, jaki jest tor ruchu najważniejszych komet mijających
ziemię, jakie pierwiastki znajdują się na każdym obiekcie w
naszym Układzie Słonecznym, jak wygląda śmierć gwiazdy każdych
rozmiarów, co to są kwazary, blazary, dżety...
Nie
umiałam obliczyć toru ruchu Marsa.
To
było strasznie deprymujące. Mój tata wybrał sobie właśnie ten
argument, żeby wybić mi z głowy naukę astronomii na szkoleniu
czwartego stopnia. Skoro nie umiem najprostszych rzeczy, to prawie
tak jakbym nic nie potrafiła.
Wydawało
mi się jednak że wiedział, że cały czas korzystałabym z jego
pomocy i po prostu nie chciało mu się tłumaczyć mi fizyki.
Tak
właśnie skończyłam na oddziale medycznym.
Szkolenie
drugiego stopnia było bardzo ważne biorąc pod uwagę drogę ktorą
chce się kroczyć w późniejszych latach. Nie byłam przekonana do
medycyny – wiedziałam że najprawdopodobnie dostanę po niej
dobrze płatną pracę, ale nie czułam absolutnie żadnej potrzeby
uczenia się biologii, chemii, zielarstwa. Jedyne czym byłam
naprawdę zainteresowana to astronomia. Czytałam artykuły po
nocach, oglądałam filmy dokumentalne, nawet wybrałam się na
wycieczkę do najbliższej planetoidy.
Ale
to nie miało celu. To było tylko hobby.
W
dzisiejszych czasach życie na Ziemi było przywilejem. Planeta
ojczysta, jedyna na której ludzie byli w stanie funkcjonować
perfekcyjnie. Czułam się dumna że mogłam na niej mieszkać – to
było zapewnienie dostatku i zdrowia przez resztę życia. W innych
układach ludzie żyli jedynie sto, dwieście lat – tutaj zdarzało
się nawet do trzystu.
Trzysta
lat i tak wydało mi się śmiesznie małą ilością czasu.
Byłam
na etapie pierwszym: skończyłam szesnaście lat. Teraz miałam
zacząć naukę w ośrodku, który gościł mnie już przez całe
szkolenie pierwszego stopnia. Tym razem miałam zamieszkać sama –
system tego wymagał. Ośrodek do którego uczęszczałam był
luksusowy i elitarny – to znaczy że dostałam się do niego przez
przypadek. A kiedy już się tam dostałam, przygotowali mnie do
stopnia drugiego idealnie, więc świetnie zdałam egzaminy.
Nie
wspominałam dobrze tej szkoły, ale nie chciałam zawieść
rodziców.
Spojrzałam
smętnie na swój pokój. Czerwone jak krew ściany miały zastąpić
sterylnie białe pomieszczenia. Drewno – szkło. Wszystko będzie
zupełnie inne. Będą mnie otaczali ludzie, których nie będę
lubiła. Prawdopodobnie. Bałam się poznawać nowych ludzi, czułam
się wtedy zestresowana.
Położyłam
się na łóżku i wbiłam tępy wzrok w sufit.
Kiedyś
to musiało się stać i dobrze o tym wiedziałam. Czas mijał, ja
się starzałam, Ziemia się obracała. Michelle musi pójść do
szkoły. Michelle pójdzie do szkoły. Michelle będzie
nieszczęśliwa. Nikt nie będzie się przejmował Michelle, ponieważ
Michelle nie miała prawdziwych przyjaciół.
><><><><><><><><><
NOTKA OD AUTORKI
Pierwsze moje opowiadanie autorskie, mam nadzieję że się Wam spodoba.
Na ten rozdział składają się przemyślenia głównej bohaterki, mam nadzieję że Was to nie zrazi :) Wiem że robię wiele błędów, dlatego jeśli ktoś mógłby mi je tu wypisać byłabym wdzięczna.