sobota, 25 lipca 2015

00. Prolog

           System binarny nie był trudny, ale zmuszał mnie do intensywnego myślenia. Tysiąc dwadzieścia cztery dodać dwieście pięćdziesiąt sześć. Sto dwadzieścia osiem dodać sześćdziesiąt cztery. To wszystko odjąć od tysiąca czterysta dziewięćdziesięciu czterech.
          Westchnęłam leniwie, rzucając zeszyt na łóżko. Nie do końca rozumiałam ideę uczenia się na pamięć takich rzeczy, podczas kiedy większość ludzi używała do tego programów. Już nawet nie trzeba było niczego programować, bo napisano programy które programują programy, które programują inne... i tak dalej.
          Moja mama mówiła, że mam predyspozycje do informatyki. Widząc rezultaty zaledwie kilku godzin nauki mogłam jedynie... się z nią nie zgodzić. Miałam wrażenie, że moja matka bardzo chciała zarówno sobie, jak i mi wmówić, że byłam geniuszem. Co prawda, motywowało mnie to w przeszłości, ale teraz jedynie czułam się jakby chciała zaspokoić swoje własne potrzeby. Jakby robiła to jedynie po to, żebym czuła do niej wdzięczność i albo zaprzeczyła, albo powiedziała że ona jest mądrzejsza.
          Faktem pozostawało że moi rodzice byli naprawdę bardzo inteligentni. Podczas klasycznych badań ilorazu inteligencji po skończeniu szkolenia czwartego stopnia mieli wynik sto pięćdziesiąt sześć, czyli pięćdziesiąt sześć punktów powyżej przeciętnej.
          Kiedy wiele lat temu zaczęto tworzyć testy IQ, wynik sto był przeciętną. Teraz poziom całego społeczeństwa się podniósł, jednak żeby nie wprowadzać zamieszania uznano sto za wynik przeciętny – podniesiono wymagania, aby uzyskać tyle punktów.
          Tak czy inaczej oboje uzyskali dokładnie ten sam wynik, a biorąc pod uwagę różność ich profesji, to wydawało mi się wręcz śmieszne. Mój ojciec uwielbiał fizykę i matematykę, natomiast moja mama zgłębiała się w historii Ziemii oraz psychologii mówionej.
          Nie wiem, w kogo się w dałam. Raczej w nikogo. Fizyki nie rozumiałam, za historię nawet nie próbowałam się zabierać. Kiedy byłam młodsza, szybko się uczyłam, ale nie wiedziałam, czy wynikało to z moich niesamowitych zdolności, czy z ambicji moich rodziców – od razu nauczyłam się chodzić, mówić, czytać i całkiem nieźle szły mi zadania z matematyki. Uczono mnie grać na pianinie, chłonęłam wiedzę jak gąbka.
          A później... mój charakter stał się mocną przeszkodą. Uznałam że wolę grać w gry na komputerze niż sonety na pianinie. Wolałam udawać że jestem piosenkarką oglądając odmóżdżające programy telewizyjne, zamiast czytać książki. Na każdą próbę namówienia mnie do zrobienia czegokolwiek ambitnego, reagowałam krzykiem i robiłam odwrotnie do tego, co mi powiedziano. Byłam sprytna. Kiedyś, jak miałam okropny bałagan w pokoju, moja mama powiedziała że wyrzuci wszystko co będzie na podłodze. Zebrałam z ziemi moje ulubione zabawki i wysypałam na podłogę papiery z kosza na śmieci. Innymi razy wyczuwając jakie są kontakty między poszczególnymi członkami mojej rodziny, potrafiłam zmanipulować ich na moją korzyść. Byłam okropnym dzieckiem bez skrupułów. Kiedy patrzyłam na to z pewnej perspektywy czasu, a także po moich późniejszych doświadczeniach, wydawało mi się, że moje emocje nie rozwijały prawidłowo – cały czas pod względem emocji byłam zacofana, podczas kiedy moje ciało i umysł rozwijały się zdecydowanie za szybko. Urosłam wysoko ponad przeciętną – już kiedy byłam mała zawsze byłam o głowę wyższa od najwyższej z dziewczyn w klasie. Chłopcy zaczęli mnie przerastać, kiedy miałam piętnaście lat, jednak nawet teraz większość była niższa ode mnie.
          Wszystkie decyzje podejmowałam w złym momencie. Na dwa lata po zrezygnowaniu z lekcji pianina z powodu mojego braku ćwiczeń, postanowiłam grać codziennie. Oczywiście nie można było już mnie niczego nauczyć, ponieważ dwuletnia przerwa sprawiła że moje palce nie mogły się ponownie przyzwyczaić do klawiszy – grałam więc proste utwory, mimo że bardzo pragnęłam nauczyć się więcej. Dokładnie tydzień po tym jak skończyłam plastykę, dostając z niej nieprzyjemną ocenę, zaczęłam rysować. Kiedy trzeba się było uczyć, robiłam rzeczy, które mogłam robić wcześniej, ale nie chciałam, natomiast kiedy miałam czas uczyłam się rzeczy nieprzydatnych. Nie wiedziałam czemu tak było. Kiedy czułam potrzebę, robiłam to, nie myśląc o konsekwencjach.
          Była jedna rzecz. Jedyne co nie zmieniło się przez lata, mimo że wszystko inne obracało się o sto osiemdziesiąt stopni. Astronomia. Kiedy miałam trzy lata, umiałam wymienić wszystkie planety Układu Słonecznego wraz z ich księżycami oraz kilka najbliższych nam gwiazd. Potem zaczęłam interesować się astrofizyką, nawet jeśli sama fizyka była dla mnie czarną magią. Uczyłam się fizyki kwantowej zanim nauczyłam się jej podstaw. To było dużo ciekawsze od całej reszty.
          Jedynym problemem było to że nienawidziłam obliczać.
          Kochałam teorię. Uwielbiałam tłumaczyć innym rzeczy, które mnie wydawały się oczywiste. Doskonale wiedziałam jak powstawał Układ Słoneczny, na czym polega promieniowanie tła, dlaczego niebo jest niebieskie, jaki jest tor ruchu najważniejszych komet mijających ziemię, jakie pierwiastki znajdują się na każdym obiekcie w naszym Układzie Słonecznym, jak wygląda śmierć gwiazdy każdych rozmiarów, co to są kwazary, blazary, dżety...
          Nie umiałam obliczyć toru ruchu Marsa.
          To było strasznie deprymujące. Mój tata wybrał sobie właśnie ten argument, żeby wybić mi z głowy naukę astronomii na szkoleniu czwartego stopnia. Skoro nie umiem najprostszych rzeczy, to prawie tak jakbym nic nie potrafiła.
          Wydawało mi się jednak że wiedział, że cały czas korzystałabym z jego pomocy i po prostu nie chciało mu się tłumaczyć mi fizyki.
          Tak właśnie skończyłam na oddziale medycznym.
          Szkolenie drugiego stopnia było bardzo ważne biorąc pod uwagę drogę ktorą chce się kroczyć w późniejszych latach. Nie byłam przekonana do medycyny – wiedziałam że najprawdopodobnie dostanę po niej dobrze płatną pracę, ale nie czułam absolutnie żadnej potrzeby uczenia się biologii, chemii, zielarstwa. Jedyne czym byłam naprawdę zainteresowana to astronomia. Czytałam artykuły po nocach, oglądałam filmy dokumentalne, nawet wybrałam się na wycieczkę do najbliższej planetoidy.
          Ale to nie miało celu. To było tylko hobby.
          W dzisiejszych czasach życie na Ziemi było przywilejem. Planeta ojczysta, jedyna na której ludzie byli w stanie funkcjonować perfekcyjnie. Czułam się dumna że mogłam na niej mieszkać – to było zapewnienie dostatku i zdrowia przez resztę życia. W innych układach ludzie żyli jedynie sto, dwieście lat – tutaj zdarzało się nawet do trzystu.
          Trzysta lat i tak wydało mi się śmiesznie małą ilością czasu.
          Byłam na etapie pierwszym: skończyłam szesnaście lat. Teraz miałam zacząć naukę w ośrodku, który gościł mnie już przez całe szkolenie pierwszego stopnia. Tym razem miałam zamieszkać sama – system tego wymagał. Ośrodek do którego uczęszczałam był luksusowy i elitarny – to znaczy że dostałam się do niego przez przypadek. A kiedy już się tam dostałam, przygotowali mnie do stopnia drugiego idealnie, więc świetnie zdałam egzaminy.
Nie wspominałam dobrze tej szkoły, ale nie chciałam zawieść rodziców.
Spojrzałam smętnie na swój pokój. Czerwone jak krew ściany miały zastąpić sterylnie białe pomieszczenia. Drewno – szkło. Wszystko będzie zupełnie inne. Będą mnie otaczali ludzie, których nie będę lubiła. Prawdopodobnie. Bałam się poznawać nowych ludzi, czułam się wtedy zestresowana.
          Położyłam się na łóżku i wbiłam tępy wzrok w sufit.
          Kiedyś to musiało się stać i dobrze o tym wiedziałam. Czas mijał, ja się starzałam, Ziemia się obracała. Michelle musi pójść do szkoły. Michelle pójdzie do szkoły. Michelle będzie nieszczęśliwa. Nikt nie będzie się przejmował Michelle, ponieważ Michelle nie miała prawdziwych przyjaciół.

><><><><><><><><><
NOTKA OD AUTORKI
Pierwsze moje opowiadanie autorskie, mam nadzieję że się Wam spodoba.
Na ten rozdział składają się przemyślenia głównej bohaterki, mam nadzieję że Was to nie zrazi :) Wiem że robię wiele błędów, dlatego jeśli ktoś mógłby mi je tu wypisać byłabym wdzięczna.